Wszystko na świecie lubi się powtarzać, aczkolwiek nie w tych samych formach i kształtach. Boccacio w “Dekameronie” pokazuje dziesięcioro interlokutorów, których zaraza wygnała z miasta do podmiejskich pałacyków, a ich cykliczne rozmowy stworzyły wspaniałe renesansowe prozatorskie dzieło.
W XXI w. Polskę i świat dotknęła pandemia koronawirusa. To co jeszcze kilka miesięcy temu zdawało się niemożliwe, stało się faktem. Nie można się spotykać, izolacja jest rzeczą konieczną, zamarło życie towarzyskie, relacje międzyludzkie skurczyły się do minimum.
W sytuacji pandemii spotkania DKK przy bibliotece w Mońkach przeniosły się na taras podmiejskiego domu poza centrum, poza biblioteką. Bujna zieleń, prawie jak śródziemnomorska otacza przestronną werandę, gdzie klubowicze mogą zachować bezpieczną, zgodną z wymogami sanitarnymi odległość. Treścią spotkania 12.08. była dyskusja o książce Adama Bieleckiego”Spod zamarzniętych powiek”. Jak kiedyś w Toskanii grono dyskutantek z Moniek wypowiada swoje opinie na współczesne tematy. Zawsze w człowieku drzemie potrzeba podzielenia się swoimi myślami z innymi. Samotność zabija twórczy rozwój człowieka. Skrzyżowanie różnych zdań jest tak samo potrzebne ludzkiej istocie jak kawałek chleba, czy szklanka herbaty. Na sierpniowym spotkaniu mówiłyśmy o polskim himalaizmie. Moje doświadczenia w zdobywaniu gór to trzy czwarte Nosala w czasie wakacji. Nie dlatego 3/4 bym była jakąś fizyczną kretynką, ale dlatego, że moje wspinaczkowe towarzystwo biegało po Nosalu, jak kozice a ja musiałam z nimi wracać. Książka Bieleckiego poszerza horyzonty. Obok strony poznawczej-jak zdobywa się góry- to znaczy jak się ubrać, co to jest poręczowanie, co to treking, co okienko pogodowe, co to znaczy iść w góry na lekko, a co z ciężkim plecakiem, co to aklimatyzacja- nasuwa się podstawowe pytanie: czy warto? Sam autor w jednym z pierwszych rozdziałów z lekką autoironią stwierdza-cały dzień chodził w kółko i nic ten trud nie wniósł nowego. Czy warto uprawiać sport tak ekstremalny, tak niebezpieczny? Wszystkie dyskutantki stwierdzają- to pasja. A z hobby, z zauroczeniem nie ma co walczyć. Szczęśliwy ten kogo dotknie taka pasja jak grzybobranie. I bezpiecznie, i relaksacyjnie, i jakiś profit jest. Tylko nie ma sławy i adrenalina trochę mniejsza. Ten, kto kopie piłkę czuje euforię kibiców. A jeśli uda się mu się strzelić gola, lub złapać piłkę w odpowiednim czasie i miejscu jest idolem, półbogiem i może być ustawiony na całe życie. Tak zdarzyło się przed laty pewnemu polskiemu piłkarzowi na Wembley. Zdobywanie szczytów to zawsze samotna wędrówka w super niebezpiecznych sytuacjach, bez poklasku widzów, to walka z samym sobą, ze swoim ciałem i swoją psychiką. Nawet wśród zespołu pojedynczy himalaista ma do pokonania wiele przeszkód, przede wszystkim zimno, swój organizm, ułożenie relacji z kolegami. Każdy chce zdobyć szczyt. Być pierwszym. Klepnąć wierzchołek. Nawet wtedy długo nie może napawać się szczęściem. Widok ze szczytu monotonny- skały, szczeliny, śnieg i chmury. I natychmiast trzeba wracać- bo zimno. Ale to jest ta chwila, dla której warto żyć. Byłem. Zostawiłem sztandar, godło sponsora. Świat się dowiedział o sukcesie. Zejście równie trudne, czasem nawet bardziej niebezpieczne.
Wszystkie dyskutantki są zgodne. Warto iść. “Zdobywać góry i młodą piersią chłonąć wiatr” .
Najwięcej emocji budzi rozdział o zdobywaniu szczytu K-2. Poszło ich czterech. Wróciło dwóch, w tym autor książki. Podejrzewam nawet, że książka po to napisana, by pozbyć się traumy. Większość dyskutujących ma zdanie jednoznaczne – Ci, którzy nie wrócili, nie powinni byli iść. Trzeba znać swoje możliwości. Byli ostrzegani. Sami sobie są winni. Nie byli nowicjuszami, przeliczyli się z siłami, nie brali pod uwagę pogarszającej się pogody. Góry wymagają ofiar. Trudno.
Ale obok tego zdecydowanego stanowiska pragmatycznego odzywa się glos mówiący o wątpliwościach natury etycznej. Czy można zająć tak jednoznaczne stanowisko- jedni wrócili, drudzy zginęli. Takie życie. To odwieczny problem- czy pomóc i też może zginąć, czy przeżyć? To tragiczny lot Ikara i wykalkulowane osiągnięcie celu przez Dedala. To romantyczne: “Na stos, rzuciliśmy swój życia los”. Czy ten etos bohaterstwa, poświęcenia, solidarności ma przegrać z zimną kalkulacją? Na szczyt idzie się po sławę, a nie tylko po to by postawić na nim nogę.
Autor książki pisze o swojej niedyspozycji żołądkowej w tym dniu. To rodzaj usprawiedliwienia. Nie mamy prawa, by mu nie wierzyć. Jednak zostaje pewien cień.Dużo otej wyprawie pisała prasa, wkroczyła nawet prokuratura. Wszyscy byli zgodni-tu nie może decydować prokurator.
Sława jest kapryśna, pełnia zwycięstwa to także blask, poklask, ale także i to gdy jeden z grupy zdobywa szczyt, to też osiągnięcie wszystkich.
Ciekawe było to comiesięczne spotkanie DKK, tym razem tarasowe. A do wyostrzenia sądów pomagała nie lampka toskańskiego wina, nie paryski absynt, nie albański koniak Pilcha, ale wyborna nalewka pani Helenki przewyższająca wszystkie wymienione trunki i pychota sernik domowej speciality. Tak więc historia powtórzyła spotkania z “Dekamerona” w czasach zarazy, tylko w innym czasie, w innym miejscu i inne tematycznie.
Bożena Wroceńska