„Wędrowny zakład fotograficzny” Agnieszki Pajączkowskiej to książka opowiadająca o ludziach z Pogranicza, najczęściej starszych, często samotnych, którzy żyją w swoich wsiach czy na kolonii jakby w innym czasie. Świat poszedł do przodu ze swoją nowoczesnością, a oni żyją po swojemu, tu i teraz. Chociaż, gdy z nimi rozmawiała pomysłodawczyni projektu, to widać było od razu, że żyją głównie przeszłością, a nie przyszłością. Nawet, jeżeli jest ona trudna, wręcz traumatyczna, to ich określa, mają w niej zaczepienie swojej tożsamości, choćby było wyrwane z korzeniami i przesadzone w nowe miejsce. Agnieszka Pajączkowska, wpadła na pomysł, sięgając do dawnej tradycji objeżdżania wiosek i robienia zdjęć ich mieszkańcom. Tyle, że w odróżnieniu od dawnych wędrownych fotografów, nie interesował jej zarobek, a ludzie. Ich opowieści o życiu w wioskach leżących przy granicy z Białorusią, Litwą, Ukrainą, Rosją czy Niemcami. Te opowieści – krótsze lub dłuższe są jak fotografie – nie obrobione, nie upiększone, ale za to prawdziwe. I oczekują na opowiedzenie, na pamięć o dawnym życiu – często biednym, dramatycznym, ale też bardzo zakorzenionym w historii i lokalnym folklorze. Reakcje na propozycje zrobienia zdjęcia właściwie za darmo, bo co to za waluta – opowieść, były różne. Od niechęci, nieufności, bo to ktoś obcy, może jakiś „jehowy” po serdeczne rozmowy, które kończyły się poczęstunkiem czy propozycją miejsca do spania, a zwykle słoiczkiem przetworów czy warzywami z ogródka, a nawet i kotkiem. A były przecież i propozycje wręcz matrymonialne. Opowieści miały często wspólny mianownik – trudna przeszłość, potem w miarę spokojne życie rodzinne, a później samotność i zapomnienie. Nie wszyscy chcieli mieć zdjęcia, jakby ta sfera życia należała do młodych. Niektórzy przeciwnie – stroili się w najlepsze ubranie i stawali do zdjęcia na tle domu, przy okazałych warzywach, w pozie, jaką zapamiętali ze swoich dawnych fotografii. Zdarzało się, że była to okazja do zrobienia „porcelanki”, czyli zdjęcia nagrobkowego. Często autorka sprawiała swoim „obiektom” radość, że mogą odbitkę ofiarować komuś z rodziny – aby pamiętali. Agnieszka szczególnie poszukiwała ludzi pamiętających powojenne przesiedlenia czy ucieczki, a więc akcję „Wisła’ czy rzeź wołyńską. To są trudne historie, ale nieopowiedziane pozostaną nieodkryte, nawet dla własnej rodziny. Mogą wiele wyjaśnić, pomóc zrozumieć własne korzenie i tożsamość. Słuchanie tych wszystkich historii wymagało niewątpliwie od Agnieszki dużej empatii, zrozumienia innych, ale także i odwagi. Bo jeżdżenie po wsiach przygranicznych stawiało ją w różnych sytuacjach, nie tylko z mieszkańcami, ale i ze strażą graniczną. Niewątpliwie pomysł takiego spędzania wolnego czasu był ciekawy i inspirujący dla uczestniczki, a dla nas – czytelników – na chwilę odsłonił już ginący świat Pogranicza i jego mieszkańców.
0 Comments
Leave a Comment
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.