Zostawiam po sobie ślad…spisując osobiste wspomnienia i przeżycia, jak i te, które dotyczą historii mojej parafii. Czynię to, już jako osoba dorosła, w podeszłym wieku, obarczona bagażem różnorakich doświadczeń. Czynię to również na prośbę moich dwóch synów (Mariusza i Łukasza), którzy obecnie przebywają poza granicami Polski.

Pragnę zacząć od tego, że religia i wiara w Boga odgrywają w moim życiu bardzo ważną rolę. Tę wiarę przekazali mi moi rodzice: Jan i Leokadia (z domu Moniuszko) Dołęgiewiczowie, którzy byli osobami bardzo wierzącymi.

W związku ze zbliżającym się jubileuszem 100 lecia powstania parafii Matki Boskiej Częstochowskiej i świętego Kazimierza w Mońkach, postanowiłem napisać krótkie wspomnienia z historii parafii, i opowiedzieć o jej burzliwych i tragicznych losach. Nie jestem historykiem, dlatego nie będę operował precyzyjnymi liczbami i datami, które owych zdarzeń dotyczą, ale pragnę opisać te fakty i wspomnienia, które zapamiętałem, i które zostały mi przekazane przez moje bliskich. O dziejach początkowych parafii sprzed II wojny światowej wiem niewiele.

Pamiętam tylko opowiadania mojego śp. ojca Jana, który urodził się w 1906 roku i jako młody chłopak brał udział w budowie kościoła. Miasta Mońki wtedy jeszcze nie było.

Najbliżej kościoła była położona wieś Mońki (około 1,5 km). Z chwilą wybudowania przez cara linii kolejowej w kierunku Prus Wschodnich, przebiegającej przez te tereny, zaczęły się tu się osiedlać rodziny. Do utrzymania sprawnej infrastruktury kolejowej i utrzymania ruchu kolejowego, potrzebni byli ludzie (wybudowana została stacja kolejowa, magazyn i rampa kolejowa).

Nazwa stacji Mońki związana była z gruntami rolnymi mieszkańców wsi Mońki. Początkowo malutkie osiedle miało nazwę Rumy, dopiero z upływem lat, w związku z wybudowaniem kolei przyjęto nazwę Mońki. Jak wspominał mój ojciec Jan, początkowo miejscowość zasiedlało parę domów a mieszkańcy modlili się w kaplicy, w pobliskich Świerzbieniach.

Budowę kościoła zainicjowano w 1920 roku. Plac pod kościół oraz przyległy teren podarowała rodzina Mońków nieodpłatnie. Okoliczności te może dokładnie wyjaśnić żyjący jeszcze potomek darczyńców – pan Lucjan Mońko, z którym często się spotykam na niedzielnej na mszy świętej. W związku z budową kościoła władze kościelne diecezji wileńskiej podjęły decyzję o utworzeniu parafii w Mońkach, przydzielając ok. 10 wsi z parafii goniądzkiej, kilka wsi z parafii Kalinówka Kościelna i (o ile dobrze pamiętam) z parafii Trzcianne. Moja rodzinna wieś Sobieski, przydzielona została z parafii goniądzkiej. Nie mam pewności, ale prawdopodobnie pod cmentarz grzebalny grunty przekazali mieszkańcy wsi Kołodzież. Natomiast ziemię pod gospodarstwo rolne parafii, przekazali mieszkańcy Moniek i Zblutowa. Była to ziemia położona przy obecnej ulicy Szkolnej i grunty przy obecnej ulicy Ełckiej.

Pierwszym proboszczem parafii został był ks. Mieczysław Małynicz-Malicki i on rozpoczął budowę kościoła. Następcą ks. Małynicza był ks. Michał Żełudziewicz – który poświęcił kamień węgielny pod budowę kościoła. Kolejnym proboszczem został ks. Cyprian Łozowski, który właściwie wybudował kościół. Według wspomnień starszych mieszkańców i mojego ojca Jana, którzy żyli w tamtych czasach, był to człowiek mający olbrzymie zasługi w wybudowaniu kościoła, kaplicy i plebanii.

Budowa świątyni została ukończona pod koniec lat dwudziestych XX wieku. Na początku lat trzydziestych, arcybiskup wileński Romuald Jałbrzykowski dokonał konsekracji kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej i św. Kazimierza – patrona diecezji wileńskiej. W 1935 roku proboszczem parafii został ks. Józef Dowgwiłło, którego już osobiście pamiętam, gdyż z jego rąk przyjmowałem I Komunię Świętą w 1949 roku. (dzieci były zobowiązane przynieść ze sobą kanapki i kubeczki i po zakończonych uroczystościach posadzono je pod dużą czereśnią przy plebanii i poczęstowano kakao. Dla wielu to był nieznany do tej pory smak). Należy przypomnieć, że ks. Dowgwiłło słynął ze swoich długich kazań.

Niestety w czasie działań wojennych w 1944 roku, Niemcy założyli 6 ładunków wybuchowych i zburzyli doszczętnie kościół, co wzbudziło ogromną rozpacz parafian. Ten moment jak przez mgłę troszkę pamiętam, miałem wtedy 4 lata. Było lato, paśliśmy krowy razem ze starymi dziadkami, którzy pilnowali i nas i krów. Paśliśmy krowy przy lesie, na tzw. Szeszkowiźnie, tam usłyszeliśmy ogromny huk i widzieliśmy wznoszący się kurz i dym. Dziadkowie się popłakali, a my dzieci przestraszeni uciekliśmy do domów. Po zakończeniu działań wojennych, nabożeństwa odbywały się w obok stojącej kaplicy. Została ona powiększona i służyła aż do wybudowania nowego kościoła.

Do odbudowy świątyni (z której pozostały szczątki ołtarza) przystąpiono w 1949 roku. Szczęście w nieszczęściu – zachowała się dokumentacja ze zburzonego kościoła i postanowiono, że nowy kościół będzie budowany jak poprzedni. Zaczęto od uporządkowania placu. Następnie dokonano ekspertyzy, która wykazała, że część fundamentów została naruszona i trzeba je wznosić od nowa, część wzmocnić, natomiast na części nienaruszonej można było wznosić na nich mury. Mimo dość powolnego postępu w pracy, kościół powstawał.

W tym czasie doszło do konfliktu ks. proboszcza Dowgwiłły z Komitetem Odbudowy Kościoła. Podłoża tego konfliktu oraz jego przebiegu opisywać nie będę. Sprawa ta przybrała niekorzystny obrót. Wykorzystały to ówczesne władze komunistyczne, które przez swoich SB-eków zostały o nim poinformowane i cofnięto pozwolenie na budowę świątyni, co skutkowało przerwaniem budowy na kilka lat. Zakaz prac przy odbudowie kościoła trwał do 1957 roku. W roku 1958 nastąpiła zmiana proboszcza. Od samego początku ks. Budnik zasłynął ze swej zaradności, uporu i konsekwencji, co w efekcie pozwoliło na pokonywanie nieraz bardzo trudnych problemów. Były to trudne czasy -reżim komunistyczny czyhał na każde najmniejsze potknięcie, bardzo trudne było załatwianie kwestii formalnych, zdobywanie materiałów budowlanych itp..

Ks. proboszcz Budnik poradził sobie z problemami…

Do wznoszenia murów kościelnych było zatrudnionych na stałe 12 murarzy, głównym majstrem murarskim był pan Józef Iwanicki, pochodzący z Krzeczkowa, a mieszkający w Mońkach Miał on do pomocy 2 zastępców, bardzo dobrych fachowców – pana Wacława Głuszyńskiego ze wsi Mońki oraz pana Kazimierza Skarżyńskiego pochodzącego z Kulesz (wówczas parafia Downary). Pozostali murarze pochodzili ze wsi parafii monieckiej, wymienię tylko tych, których zapamiętałem, byli to: pan Grygo z Przytulanki, pan Alfred Jarocki z Krzeczkowa, pan Tadeusz Wiszowaty z Moniek, pan Bolesław Jarocki z Moniek, pan Józef Iwanicki z Krzeczkowa.

Nadzór budowlany był prowadzony przez inż. Ryszarda Balunowskiego. Głównym cieślą był pan Aleksander Szerszunowicz pochodzący z Michałowa. Odpowiadał on za wykonanie szalunków i budowę rusztowań, dużą pomocą służył mu pan (Andrzej) Zdanowicz-cieśla i dekarz pochodzący z Kuczyna (znany z tego, że nie miał lęku wysokości).

Jak opowiadał mi późniejszy proboszcz ks. Wilczewski, za jego poradą zatrudnił go proboszcz parafii św. Rocha w Białymstoku, aby wykonał on rusztowania wieży kościelnej w tej świątyni.

Początkowo prace były wykonywane ręcznie(mieszanie zaprawy betonowej itp.), w późniejszym czasie użyto betoniarki, która przyspieszyła wykonywanie tych prac. Transportowano zaprawę na stanowiska murarzy taczkami, po tzw. trepach czyli deskach, była to bardzo ciężka praca. Po wzniesieniu murów dość wysoko, gdy nie było już możliwości dostarczania zaprawy taczkami, zamontowana została winda do transportu tych materiałów. W trakcie prac zdarzył się wypadek dość głośno komentowany: na skutek przeciążenia i intensywnej eksploatacji lina nośna zerwała się i spadła z całym ładunkiem, ale na szczęście nikt nie zginął i nikomu nic się nie stało. Materiały budowlane i cement były kupowane bezpośrednio w cementowni po niższych cenach, żwir był przywożony przez parafian z miejscowych żwirowni, których wtedy było dość dużo. Cegłę ze zburzonego kościoła wykorzystano w całości, część cegły zakupiono i sprowadzono wagonami z Węgorzewa, z rozbiórki obiektów wojskowych, a brakujące ilości cegły przywożono z istniejącej wówczas cegielni w Hornostajach. Drewna na szalunki i rusztowania dostarczali rolnicy, którzy posiadali swoje lasy. Dużą ilość drewna budulcowego dobrej jakości, podarowali mieszkańcy parafii Kalinówka Kościelna, którzy mieli swoje lasy, nie zniszczone przez działania wojenne. Niewykwalifikowana siła robocza pochodziła ze wsi parafialnych.

Ustalony bardzo dokładny grafik dotyczący pracy przy budowie kościoła, i w każdym dniu kolejno przychodzili mieszkańcy całych wsi w ustalonych grafikiem dniach.

Ks. Budnik miał nieraz problemy, gdyż nie zawsze wszyscy przychodzili, albo wysyłali osoby młodociane nie mogące sprostać ciężkiej pracy. Najczęściej zdarzało się to w okresie żniw i sianokosów. Ks. proboszcz tego nie tolerował, nie było żadnego wytłumaczenia. Pamiętam, że mój ojciec Jan, który był w radzie kościelnej, o 5 godzinie rano na drugi dzień dostał ostrą reprymendę od proboszcza, za to, że wysłał do pracy młodocianych ludzi, którzy nie dali rady wykonywać należycie swoich prac. Byłem wtedy również przy budowie, ale więcej już mnie ojciec nie posyłał. Wiele kłopotów i stresu sprawiały sprawy finansowe. To były trudne czasy…

Parafianie, szczególnie mieszkający na wsi, byli biedni. Powinności wobec państwa były uciążliwe – wysokie podatki, obowiązkowe dostawy (po bardzo niskich cenach) płodów rolnych; większe gospodarstwa zwane wtedy “kułakami” musiały płacić wyższe podatki, tzw. “domiary”. W ten sposób władze komunistyczne dążyły do powstania tzw. “kołchozów”, na wzór tych w Związku Radzieckim.

Pomimo tych trudności ks. proboszcz z uporem egzekwował od każdej rodziny, należności ustalone na kościół. W bardzo skrajnych przypadkach rozkładał je na raty, ale każdy musiał ustaloną kwotę uiścić. Zdarzało się, że nie było pieniędzy na wypłatę wynajętym fachowcom, wtedy – musiał ich prosić o przełożenie zapłaty na późniejszy okres (dotrzymywał wyznaczonego terminu spłaty).

Gdy w końcowej fazie zabrakło środków, ks. proboszcz zmuszony został do sprzedaży części gruntów gospodarstwa rolnego, parafialnego, a pieniądze zostały przeznaczone na prace przy kościele. Oczywiście działo się to w porozumieniu z władzami diecezjalnymi. Kiedy wzniesiono stan surowy świątyni, zakupiona została blacha i kościół został pokryty. Pracę tę wykonywał, wspomniany przeze mnie, pan Zdanowicz z Kuczyna. I w ten sposób kościół powstał z gruzów.

Jeżeli się nie mylę, to w 1966 roku budowę zakończono i Ks. biskup pomocniczy z Białegostoku Władysław Suszyński dokonał ponownej konsekracji kościoła pod pierwotnym wezwaniem, jakie było przed wojną, czyli – Matki Bożej Częstochowskiej i św. Kazimierza.

Po wybudowaniu kościoła ks. Budnik nadal był proboszczem, aż do swojej śmierci, która nastąpiła po ośmiu latach. W tym czasie wyposażył kościół w organy, wybudował ołtarz (dębinę ofiarowali głównie mieszkańcy Wrocenia), wykonał ławki, pomalowane zostało wnętrze kościoła na miarę ówczesnych możliwości.

Reasumując, jeszcze raz należy stwierdzić, że wiara, konsekwencja, pracowitość i upór, pozwoliły na wybudowanie tak pięknej świątyni, w tak bardzo trudnych czasach.

Pragnę w tym miejscu podkreślić ofiarność parafian i ich wkład w budowę kościoła. Pomimo różnych przeciwności, świątynia została wybudowana bardzo szybko. Nawet niektórzy malkontenci zostali przekonani do słuszności działań ks. proboszcza Budnika, człowieka skromnego, który, nie dbał i nie zabiegał o dobra doczesne. W konsekwencji ich nie miał. Pamiętam, że poruszał się rowerem (damką marki Mifa), który był znany w całej parafii. Jeździł nim po wszystkich wsiach, zawsze kiedy zachodziła taka potrzeba. Nie liczył godzin pracy i pomimo nawału obowiązków przy budowie świątyni, nie zaniedbywał posługi religijnej. Był gospodarzem parafii, który dobrze kierował życiem duszpasterskim. Ogromny wysiłek i stres związany z budową kościoła, zapewne się przyczyniły do chorób, które pod koniec Jego posługi kapłańskiej, utrudniały Mu życie. Proboszcz stopniowo tracił wzrok, do tego doszły jeszcze inne choroby.

Po kilkunastu miesiącach zmarł, był rok 1974. Szczątki doczesne księdza Proboszcza zostały umieszczone w kaplicy kościoła. Uczestniczyłem w Jego pogrzebie.

Ze wzruszeniem można było obserwować, jak cała parafia oddawała Mu hołd. Ksiądz Budnik pochowany został w 1974 roku, na placu przykościelnym. Pomnik postawiono Mu dopiero po kilku latach, (prawdopodobnie uczyniła to rodzina),co wskazuje, że nie pozostawił po sobie majątku.

Po śmierci ks. Kanonika Budnika w 1974 roku, na proboszcza parafii powołano ks. Kazimierza Wilczewskiego. Również ten kapłan nie zaniedbywał prac nad świątynią. Jako znawca architektury sakralnej, którą interesował się w trakcie studiów w Wilnie, dość szybko rozpoczął prace nad upiększeniem kościoła. W pierwszej kolejności rozpoczął odnowienie wnętrza starej kaplicy i jej otwarcia. Dokonał tego Kardynał Józef Glemp w roku 1984, z okazji 500-lecia śmierci św. Kazimierza. Uczestniczyłem w tej uroczystości.

Z biegiem lat świątynia stawała się coraz piękniejsza…Wykonano piękną polichromię wewnątrz kościoła. Pracę tą wykonywało małżeństwo artystów – malarzy, z Warszawy. Była to praca żmudna i ciężka. Nieraz widziałem, jak Ci ludzie, wychodząc na odpoczynek lub posiłek, podobni byli do murzynów… Posługiwali się bowiem, przy szkicowaniu obrazów, odpowiednią do tego sadzą. Prace te trwały kilka lat. Polichromia została poświęcona w 1993 roku, z udziałem najważniejszych dostojników kościelnych, na czele z prymasem Józefem Glempem i Nuncjuszem Apostolskim -Arcybiskupem Kowalczykiem.

W następnej kolejności zostały wykonane nowe stylowe konfesjonały, pomalowany został kościół od zewnątrz, wykonana została mozaika na zewnątrz kościoła, nad głównym wejściem Matki Boskiej Częstochowskiej. Sprowadzono piękne obrazy. Między innymi św. Rodziny, św. Maksymiliana Kolbego, Matki Bożej Ostrobramskiej i Miłosierdzia Bożego.

W 1992 roku, po stronie prawej na drugim filarze świątyni, została zawieszona tablica pamiątkowa, poświęcona osobom walczącym o wolność Polski i poległych w tej walce. Jeden z napisów na tej tablicy dotyczy mieszkańców mojej rodzinnej wsi Sobieski, zamordowanych w 1941 roku, przez wojska bolszewickie, dlatego krótko pragnę to opisać.

Jak wiadomo, na mocy podpisanego paktu Ribbentrop – Mołotow, ziemie przez nas zamieszkałe, zostały oddane dla Sowietów, którzy tu administrowali i rządzili. 26 czerwca 1941 roku, z niewiadomych przyczyn spacyfikowano moją rodzinną wieś Sobieski. Mieszkańcy wsi słysząc krzyki i strzały, zaczęli uciekać.. Tych, którzy nie zdążyli uciec, rozstrzeliwano. W ten sposób zginęło od strzałów pijanych sowietów 11 osób.

Moja najbliższa rodzina nie zdążyła się ukryć . Zabili moją babcię Józefę, mamę mojego ojca, postrzelili w brzuch stryja Antoniego, ojca Jana trafili w rękę, w prawej ręce odstrzelili palce, przestrzelili nogę, później utykał aż do śmierci, postrzelili dziadka Ignacego w szyję, mama moja wyszła tylko z opalonymi na głowie przez wystrzał włosami. Babcia Józefa, którą zastrzelili, trzymała mnie na swoich rękach, miałem wtedy 8 miesięcy. Wierzę, że czuwała nade mną Opatrzność Boża.

Sowieci pozostawili na tej ziemi wiele sierot.

Śledztwo, które były prowadzone po wojnie, nie wykryło winnych. Również po uzyskaniu niepodległości przez Polskę, Instytut Pamięci Narodowej prowadził dochodzenie w tej sprawie, odwiedził jeszcze żyjących świadków tej zbrodni. Również prokurator IPN przeprowadził ze mną rozmowę, mogłem mu jedynie przekazać tylko te fakty, o których wiedziałem od moich rodziców i innych świadków.

Jestem w posiadaniu wyroku tej sprawy, która została umorzona, ze względu na nie wykrycie sprawców. Wysyłane pisma do Moskwy zostały bez odpowiedzi.

Wracając do działalności ks. Wilczewskiego….Z czasem został uporządkowany teren przykościelny. Obok kaplicy wybudowano sanitariaty, które w tym czasie były niezbędne, gdyż lekcje religii były prowadzone nie w szkołach, a w salach katechetycznych, które mieściły się wewnątrz kaplicy. Przebywało tam codziennie po kilkaset dzieci. Ks. Proboszcz Wilczewski dbał o życie religijne parafii ,gdyż wtedy był jeden kościół i jedna parafia, obejmująca liczące 11 tys. mieszkańców miasto Mońki, oraz 18 wsi – około 25 tys. mieszkańców. W niedzielę było odprawianych 6 Mszy Świętych: 4 przed południem i 2 po południu. Codziennie o godz. 6 rano były śpiewane Godzinki do Matki Bożej.

Po uroczystościach peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w 1987 roku, w których uczestniczył Episkopat Polski z prymasem Józefem Glempem na czele, wprowadzona została Nowenna do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, która odbywa się w każdą środę tygodnia. Nowenna jest odprawiana do obecnych czasów. Nowennę zawsze odprawiał osobiście ks. Proboszcz Wilczewski. Jego serdecznym kolegą był kardynał Gulbinowicz, który często przyjeżdżał w odwiedziny do Moniek, a który osobiście znał Ojca Świętego Jana Pawła II, z którym niejednokrotnie przebywał na obozach harcerskich na Suwalszczyźnie i Augustowszczyźnie. Było to w czasach, gdy jeszcze był Biskupem Krakowskim. Organizował koncerty słynnych artystów pochodzących z Wilna, między innymi śpiewał tu Bernard Ładysz- światowej sławy śpiewak operowy, przebywał tu p. Bogusław Kaczyński znany krytyk muzyczny, Irena Dziedzic i wiele innych znanych postaci życia kulturalnego. Ks. proboszcz Wilczewski pracował w Mońkach około 20 lat, aż do przejścia w stan spoczynku. Przez wielu parafian nazywany był “księdzem inteligentem”, ze względu na swoją prawdziwą inteligencję i życzliwość dla ludzi. Był i jest bardzo pozytywnie wspomniany, ze względu na swoje wielkie dokonania, zarówno materialne jak i duchowe.

Znałem osobiście ks. Kanonika Wilczewskiego, angażowałem się w pomoc w sprawach, o które mnie poprosił. Odwiedziłem Go przed śmiercią w szpitalu w Mońkach, gdzie przebywał. Kontakt słowny już był bardzo utrudniony i niestety, w niedługim czasie zmarł.

Kolejnym proboszczem naszej parafii został ks. Tadeusz Horosz, który pełnił posługę duszpasterską 19 lat. Ks. Prałat Tadeusz Horosz aktualnie mieszka na plebanii w Mońkach, jako rezydent-senior .

Kończąc moje wspomnienia, powiem krótko o sobie… Urodziłem się 4 sierpnia 1940 roku we wsi Sobieski tutejszej parafii. Ochrzczony zostałem w tym samym roku w niezburzonym jeszcze kościele w tym samym roku przez ks. Józefa Dowgwiłłę. I Komunię Świętą przyjąłem w 1949 roku z rąk proboszcza ks. Dowgwiłły. Sakramentu bierzmowania udzielał mi Arcybiskup Wileński Romuald Jałbrzykowski, było to w 1953 roku. Związek małżeński zawarłem w 1967 roku , ślubu udzielał ks. proboszcz Stanisław Budnik, po uiszczemiu stosownej, bardzo dużej opłaty.( “Kto się żeni i buduje, tego się nie żałuje”, tak brzmiało powiedzenie ks. Budnika, bo na kościół ciągle były potrzebne pieniądze.) Żoną moją została Janina, z domu Zajkowska, zamieszkała w Mońkach. Do dziś tu mieszkamy.

Doczekaliśmy się 3 synów ( 1 syn zmarł w wieku 16 lat ,a 2 synów aktualnie przebywa za granicą). Starszy syn Mariusz, od niespełna 30 lat przebywa w USA, tam założył rodzinę i ma już dorosłe dzieci. Młodszy Łukasz, przebywa od 6 lat we Francji, z zoną wychowuje dwóch synów.

Parafianin Witold Dołęgiewicz

P.S. Niektóre fakty i wspomnienia uzyskałem od mojego kolegi Jurka Iwanickiego, syna głównego majstra budowy świątyni.

0 Comments

Leave a Comment

Godziny otwarcia

Wypożyczalnia dla dorosłych:
pn-pt – 8:00-18:00
sobota – 8:00-14:00

Oddział dla dzieci:
pn-pt – 9:00-17:00
sobota – 8:00-14:00

Kalendarz wydarzeń

kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1234567
891011121314
15161718192021
22232425262728
2930