Moja prababcia, która przeżyła prawie sto lat, wiele opowiadała memu tacie o losach naszej rodziny z czasów II wojny światowej oraz pierwszej wojny, jak również o czasach carskich.
Bardzo ciekawą opowieścią z czasów jeszcze carskich jest historia trzech braci mego pradziadka(męża mojej prababci). Bracia będąc bardzo młodymi ludźmi ( nie wiadomo czy należeli do jakieś organizacji) byli czasami w gospodzie, która we wsi Kulesze prowadzona przez tak zwanych „Gorzelników”.
Otóż będąc pewnego wieczoru w owej gospodzie wraz z jeszcze jednym kolegą dopuścili się profanacji i zniszczeń obrazu, na którym widniała postać cara Mikołaja. Wszyscy oni zostali zadenuncjowani do władz carskich jako spiskowcy i wywrotowcy. Czekała ich niechybna zsyłka na Sybir, albo jakaś gorsza kara, ponieważ działo się to na krótko przed wybuchem I wojny światowej, niedaleko Twierdzy- Osowiec i granicy Pruskiej. Wszyscy oni zostali uratowani prze Żydów, którzy za pewną opłatą przemycili ich za granicę Pruską, dalej do Gdańska, gdzie wsiedli na statek i popłynęli do Stanów Zjednoczonych(później jeden z nich został ranny w bitwie pod Marną służąc artylerii amerykańskiej) Wracając do samego przemytu przez granicę, warto zauważyć, iż Żydzi wpadli na pomysł, aby tych uciekinierów ukryć we wnętrzu ubitych i pozbawionych wnętrzności krów, które to eksportowali do swoich współwyznawców w państwie Pruskim.
Pozostaje faktem, że wszyscy uciekinierzy nie zostali odkryci przez carskie służby graniczne.
Prababcia miała wiele innych wspomnień z czasów II wojny światowej związanych z Żydami.
Wspomnienia te jednak nie stawiają wyznawców judaizmu w tak korzystnym świetle, ponieważ połowa rodziny została wywieziona przez sowietów w wyniku donosów konfidentów i milicjantów żydowskich.
Dalej chciałbym przedstawić losy mojego pradziadka, oraz jego samego, który był najmłodszym z nich. Trzeba też dodać, że tym kolegą, który razem z nim musiał uciekać, był brat dziadka mojej mamy również z Kulesz.
Aktualnie gospodarstwo rodziców mojej mamy znajduję się w miejscu, gdzie kiedyś była karczma „Gorzelników”.
Wszyscy trzej bracia mojego pradziadka osiedlili się w Stanach Zjednoczonych, w stanie New Jersey, w miastach Dicson i Clifton. Dzisiaj mieszkają tam zupełnie inni ludzie. Mogłam to sprawdzić osobiście, kiedy byłam dwa razy w Ameryce na wakacjach u moich wujków.
Według relacji mojej babci kontakt z nimi urwał się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W latach pięćdziesiątych przysyłali często paczki do dziadków. Z tego to tytułu pradziadek Stanisław był często wzywany na posterunek milicji i UB, gdzie często odbierał otwarte listy i paczki. Myślę, że miało to związek z tym, iż jeden z synów Zygmunta Borkowskiego był pilotem wojskowym w czasie II wojny światowej i wiele lat po niej.
Najciekawszą, a zarazem najbardziej tragiczną jest historia Aleksandra Borkowskiego. W roku 1917 wstąpił on do Armii Stanów Zjednoczonych. Służył w jednostce artyleryjskiej. Od stycznia 1918roku walczył ze swoją jednostką we Francji. W lipcu jego bateria brała udział w drugiej bitwie nad Marną. Pierwszego sierpnia 1918roku został ciężko ranny i przebywał w szpitalu do końca października. Za swoją postawę został oznaczony medalem zwycięstwa piątej klasy, najwyższym odznaczeniem jakie przysługiwano szeregowym żołnierzom. Honorowo został zwolniony do cywila po wyjściu ze szpitala.
W styczniu 1923 roku zmarł i został pochowany na cmentarzu „Arlington”. W związku z jego postawą i oznaczeniem, jego ojciec Władysław otrzymał od Rządu Stanów Zjednoczonych znaczną gratyfikację pieniężną w wysokości dwóch tysięcy dolarów. W latach trzydziestych było to niebagatelną sumą pieniędzy.
Na wszystkie moje słowa mogę przedstawić potwierdzenie w postaci dokumentów z tamtej epoki, które są w posiadaniu mojego taty.
Adam Borkowski lat17